Historia kamienicy przy ul. Oleandrów 4 rozpoczyna się w 1936 roku. Wtedy to Alicja i Pejsach Rotbardowie zdecydowali się na rozparcelowanie swojej posesji oraz przeprowadzenie przez nią nowej drogi łączącej ul. Marszałkowską z ul. Polną. Tak powstała ulica Oleandrów. Ta mała śródmiejska uliczka swoją nazwą upamiętnia dzielnicę Krakowa, z której 6 sierpnia 1914 roku wyruszyła 1. Kompania Kadrowa Józefa Piłsudskiego. Stworzenie nowej drogi umożliwiło rozbudowę okolicy. Państwo Rotbardowie przystąpili do sprzedaży gruntów w 1937 roku. Cztery działki zakupiło Towarzystwo Handlowe „Gokkes” S.A. W następnych latach na parcelach tych powstała jednolita zabudowa składająca się z pięciu niemal bliźniaczych kamienic.
Kamienica spod nr 4 została wzniesiona w latach 1938-1939 według projektu Stanisława Woyciechowskiego. Niemal od razu po wybudowaniu została sprzedana Izydorowi i Sarze Goldbergom. Czterokondygnacyjny budynek utrzymany jest w nurcie późnego funkcjonalizmu. W jego skład wchodzi budynek frontowy od ulicy Oleandrów z przylegający skrzydłem bocznym, do którego wejście znajduje się na podwórzu. Elewacja frontowa kamienicy pokryta jest prostymi, prostokątnymi płytami z piaskowca. Parter kamienicy jest delikatnie podcięty. Ostatnia kondygnacja kamienicy jest cofnięta względem pozostałych, za to znajdziemy tutaj rozległy taras. Dziś jest on podzielony szklanymi przegrodami i fragmentami przypisany do konkretnych lokali.
Kamienica posiada rozległy przejazd bramny, podzielony na dwa – niegdyś bliźniacze – pasma. Podłoże przejazdu zostało wyłożone terakotą w kolorze żółtym i wiśniowym (bordiury). Na sklepieniu zachowała się część prostych, ale rozległych geometrycznych sztukaterii. Strop przejazdu podtrzymywany jest przez trzy, ustawione centralnie filary. Są one obłożone płytami imitującymi różowy granit. W przestrzeni bramnej, na dwóch przeciwległych ścianach umieszczono otwory drzwiowe. Te po prawej prowadziły do jednego z mieszkań, zaś te po lewej na główną klatkę schodową.
Po przekroczeniu tych drugich ukazuje się nam średniej wielkości sień. Ciekawym jej elementem jest podest schodów o kształcie węglownicy. Obok niego znajduje się wejście do piwnic, które łączą obie klatki schodowe. Same schody założone są wokół rozległej, kwadratowej duszy i tworzą bardzo fotogeniczny kształt. Posadzka pięter oraz stopnie schodów wyłożone są żółtym lastrykiem, natomiast balustrada oraz podstopnie pokrywa lastryko w czarnym kolorze. Odwiedzając kamienicę nie da się nie zauważyć, że w niektórych miejscach lastryko jest różowe (podesty pięter i niektóre stopnie). Plamy te przywodzą na myśl krew. Na obecną chwilę nie mam jednak pewności, że właśnie tak jest. Szukam kolejnych źródeł informacji, aby przy opisie historii ulicy Oleandrów mieć pewne informacje. Przyznaje się jednak, że umiejscowienie i kształty tych śladów żywo działają na moją wyobraźnię i bliska jest mi wiara, że faktycznie powstały w wyniku przelania krwi.
Wracając do kwestii architektury budynku, niemałym zaskoczeniem były dla mnie umiejscowione pomiędzy kolejnymi biegami schodów murowane ławki. Stanowią one wraz z balustradą schodów spójną architektonicznie i kolorystycznie całość. Na ławce z pierwszego piętra dotrzeć można drobne uszkodzenia, przypominające ślady po kulach.
Na klatce zachowała się również oryginalna stolarka drzwi. Na niektórych drzwiach można dostrzec stare dzwonki, klamki oraz piękne wizjery – cyklopy.
Aby dostać się na drugą klatkę schodową należy przejść na podwórze. Tylna fasada budynku nie posiada ozdobnych piaskowcowych płyt, otynkowano ją „na gładko”. Jednym z nielicznych elementów dekoracyjnych są tutaj cegły klinkierowe umiejscowione przy styku budynku z gruntem oraz okalające garaż,wejście na boczną klatkę schodową i do piwnicy głównej klatki.
Druga klatka schodowa była niegdyś wejściem kuchennym do lokali umiejscowionych we froncie kamienicy. Dziś znajdują się tu wejścia do trzech samodzielnych mieszkań, powstałych na podstawie wtórnego podziału budynku. Klatka charakteryzuje się prostotą. Stopnie i spoczniki schodów pokrywa szare lastryko, zaś cokoły ścian oraz podstopnie mają czarną barwę. Zachowała się tu również oryginalna, prosta prętowa balustrada. Ciągnie się ona od parteru do ostatniego piętra i oddziela od siebie poszczególne biegi schodów.
Trzeba przyznać, że ta 80-cio letnia kamienica przetrwała do dziś w doskonałej kondycji. I to pomimo faktu, że podczas okupacji znalazła się w obszarze zaciekłych walk, a po 1945 roku zasiedlili ją między innymi funkcjonariusze PPR i UB. Wojenną historię ulicy Oleandrów opiszę jednak następnym razem.
- Bibliografia:
- J. Zieliński „Atlas dawnej architektury ulic i placów Warszawy” Tom XV
- J. Zieliński „Warszawa wielkomiejska. Plac Unii i okolice”
- Audycja „Orzeł czy Reszka: Poszukiwanie śladów krwi powstańczej” z dnia 31.07.18 Polskie Radio 24
Czy tam mieszkał Przymanowski?
Przyznaje się szczerze, że nie wiem : (
Protestuję. Do kamienicy przy ul. Oleandrów 4 przeprowadziłam się z rodzicami w 1947 roku. Wszyscy lokatorzy byli pracownikami BOS (Biura Odbudowy Stolicy), które wówczas znajdowało się na ul. Chocimskiej, i w przeważającej części byli architektami (mój ojciec był dyrektorem departamentu nadzoru w BOS), a więc nie mieli nic wspólnego z PPR i UB (chyba że ktoś miał, o czym nie wiem, ale prywatnie).
Bardzo dziękuję za Pani komentarz! Takiej wiedzy nie miałam, uzupełnię wpis o tę informację. A czy ma Pani wiedzę na temat tych „krwawych śladów” ?
Plamy na podestach „wyszły” po ostatnim remoncie, w ramach którego przeprowadzono gruntowne czyszczenie. Z dzieciństwa ich nie pamiętam. Podejrzewam, że były pokryte jakaś kamuflującą substancją. W tamtych czasach nie patyczkowano się i np., mimo, iż budynek był pod opieką konserwatora zabytków, piękne balustrady i ławeczki z lastryko pokryto ohydnym lakierem, pewnie „żeby ładniej wyglądało”. Usunęliśmy te powłoki również w czasie remontu.
Sąsiadka kilka lat temu znalazła artykuł (niestety nie mogę go znaleźć, ani nie pamiętam, skąd on był) opisujący, jak w czasie powstania do kamienicy wpadli Niemcy i strzelali na oślep do każdego, kto otworzył drzwi. Lastryko podobno to ma do siebie, że jak coś w niego wsiąknie, to zostaje na zawsze. I stąd te „krwawe plamy”. Jakiś czas temu do Wspólnoty zwróciło się Muzeum Powstania Warszawskiego z prośbą o zgodę na pobranie próbek do analizy. Wspólnota wyraziła zgodę. Nie wiem niestety, jak to dalej się potoczyło, ponieważ po 70 latach i śmierci męża wyprowadziłam się.
Pozdrawiam i dziękuję za przybliżanie architektonicznej historii Warszawy